Bilety na popołudniową sesję zwiedzania Alhambry zarezerwowane od kilku tygodni, więc przed południem krótka wycieczka do centrum, żeby obejrzeć katedrę. Słoneczko przygrzewa kiedy włóczymy się do centrum, dosłownie co 5 minut zaczepiani przez Cyganki wciskające jakieś gałązki, chyba rozmarynu.
Katedrę trudno ogarnąć z bliska bo ciasno jest opleciona siecią ulic i trudno złapać perspektywę. Napis Ave Maria na głównej elewacji podobno pozostał z czasów kiedy odważny katolik umieścił go na ścianie ówczesnego meczetu zlokalizowanego w tym samym miejscu. Rzucamy okiem na arabski targ ale nie grzeszy oryginalnością a o dziwo nawet sprzedawcom chyba obojętnie bo nie zaczepiają. Na każdym stoisku z pamiątkami Baśnie Alhambry we wszystkich możliwych językach. Odrobina Afryki w postaci sprzedawców przypraw i ich straganów otacza katedrę, zapachy zazwyczaj skądś znane, ale kolory niesamowite.
Łapiemy miejski autobus bo wizja 30 minutowego spacer w pełnym słońcu niespecjalnie zachęca. Docieramy do Alhambry i o dziwo nie ma dzikich tłumów. J idzie odebrać bilety i oczywiście okazuje się, że kartę ma w portfelu, ale nie tą którą zapłaciła. Kredytowa, potrzebna żeby potwierdzić rezerwację, leży spokojnie w hotelowym sejfie. Próbujemy zatem w informacji. Pani mówi - nie ma sprawy, poproszę numer rezerwacji, który się nie do końca wydrukował! Na całe szczęście Blackberry ratuje sytuację i szczęśliwie odbieramy nasze bilety.
Cały kompleks składa się z kilku części, które zwiedza się osobno. Zaczynamy od Alcazaby, najstarszej, dawnej fortecy. Zachowały się właściwie tylko mury i wieże ale widoki są fantastyczne. Na 16.30 mamy wyznaczoną wizytę w pałacu Nasrida. Pomimo, że przez Alhambrę przewijają się miliony turystów, pierwsze kilka sal udaje się nam zobaczyć w nielicznym towarzystwie. Wrażenie jest ogromne - delikatnie rzeźbione sufity, fontanny, ogrody, niezliczone inskrypcje na ścianach, ogółem przepych ale w muzułmańskim stylu. Zdecydowanie warto skierować kroki do Granady tylko po to. żeby obejrzeć pałac i ogrody Nasrida. Pstrykamy sporo zdjęć i nagle okazuje się w obu aparatach kończą się baterie a tu jeszcze tyle do zwiedzania!
Rzut oka na pałac Carlosa V ale jedno z mieszczących się w nim muzeów jest zamknięte a drugie, podobno niezbyt interesujące, za darmo jest tylko dla obywateli UE. Jest już po 6 i przechodzimy do letniej siedziby sułtana - Generalife. Tu króluje woda - fontanny w najróżniejszych formach, baseny nawet schody z wodą płynącą w poręczach. Spacerujemy po ogrodach ze śródziemnomorską roślinnością korzystając z cienia ale to już piąta godzina zwiedzania i nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa.
Wracamy do hotelu, jeszcze raz dzięki dobrodziejstwom publicznej komunikacji. Odpoczynek i ostanie 'tapeo' w Granadzie, tym razem w okolicach hotelu. Ilość knajpek otwartych około północy cały czas zdumiewa, dosłownie co minutę nowy zaułek czy uliczka zapełniona stolikami. Łatwo je znaleźć, bo mało kto siedzi w środku i gwar rozmów roznosi się po okolicy, wystarczy nadstawić uszu. Wybieramy na chybił-trafił i tapas okazują się dużo mniej wyrafinowane niż w Maladze, przeważnie małe kanapki. Jeszcze ostatni kieliszek wina po północy i pora spać.