Wygrzebujemy się z łóżek raczej późno i wracamy na tą samą ulicę gdzie jedliśmy przedwczoraj. W świetle dziennym wygląda obskurnie - wszędzie graffiti, obdrapane tynki i podejrzane plamy na chodniku. Zdecydowanie lepiej to miejsce prezentuje się w nocy, kiedy przelewają się tu tłumy ludzi.
Czeka nas prawie trzygodzinna podróż autobusem do Cordoby. Z żalem żegnamy nasz hotel, z trochę mniejszym samą Granadę. Po wrażeniach z Alhambry cała reszta miasta wypada raczej blado.
Na stacji kupujemy bilety, tym razem bez ubezpieczenia i w drogę. Krajobraz niewiele się zmienia, tysiące drzewek oliwnych w równiutkich rzędach porasta wzgórza i doliny, od czasu do czasu mignie żwirownia albo kamieniołom. Klimatyzacja pracuje i zamykają mi się oczy. Dojeżdżamy do Cordoby, 10 minut piechotą i meldujemy się w hotelu. Nowoczesny, betonowy klocek bez charakteru ale za to z basenem na dachu, co w tym klimacie jest zdecydowanie zaletą. Rozpakowujemy się i pytamy w recepcji o miejsce gdzie można coś przegryźć. Recepcjonistka otwiera szeroko oczy, pewnie myśląc - powariowali? Kto u licha je o szóstej po południu? W końcu wskazuje na mapie kawiarnie w centrum handlowym.
Bierzemy sprawy w swoje ręce i szukamy miejsc polecanych w naszym przewodniku. Pierwsza próba kończy się pocałowaniem klamki bo restauracja zamknięta na cztery spusty. Za drugim razem trafiamy lepiej, przynajmniej otwarte. W środku kilku starszych panów popija piwko, kelner jednak kręci głową "Kuchnia otwarta od 8, możecie w ostateczności spróbować zimnych przekąsek." Dla nas to jak manna z nieba. Jemy i J planuje zwiedzanie a ja skrobie w notesie usiłując nadrobić zaległości.
Mapka z informacji turystycznej pyszni się listą 90 miejsc wartych odwiedzenia więc startujemy od razu. Zagłębiamy się po raz kolejny w labirynt ulic i uliczek i okazuje się, że na co drugim rogu czai się jakiś uroczy kościółek, dom z ciekawym portalem czy wreszcie placyk z fontanną i ławeczkami. Uderza religijność, na każdym kroku nietrudno zobaczyć krzyże, co druga ulica zdaje się nosić imię jakiegoś świętego a kościoły, pomimo że to środa, wcale nie świecą pustkami.